W końcu po
sesji.
Ostatnie miesiące były wręcz wyjęte z mojego życiorysu. Nauka, nauka
i jeszcze raz nauka. No i praca oczywiście - ,,żyć nie umierać’’.
Ale pytanie:
czy to wszystko ma sens???
Z nauki mało wynoszę, ponieważ jak wiadomo nasze
polskie uczelnie przepełnione są masą zbędnego materiału, który my biedni
studenci musimy wkuć. Łudziłam się, że nauczę się czegoś na psychologii. Co
roku powtarza się historia, te same teorie sprzed 100 lat i mnóstwo nic nie
wnoszących regułek do wkucia.
W dodatku
jak większość studentów na moim roku straciliśmy nadzieję na pracę w swoim
zawodzie po studiach. I chociaż jestem zadowolona ze swojej aktualnej pracy, to
jednak coraz bardziej uświadamiam sobie, że nie chcę takiego życia.
Utrzymuję się
sama i co z tego, że lubię swoją pracę, skoro nie starcza mi do końca miesiąca,
skoro nie mogę się rozwijać, zapisać na ulubione zajęcia, kupować sobie
wartościowych książek, o ubraniach nawet nie wspomnę.
To wszystko
mnie już przytłacza i nie wiem co dalej.
Czy mam
wyjechać z kraju i szukać ,,szczęścia’’ poza jego granicami?